Oczy mnie znów bolą... tym razem nawiało mi do nich ulicznego kurzu podczas wczorajszego dnia bez samochodu. Taaa... przyzwyczajona do szybkiego i prostego przemieszczania się po mieście, o ile już w ogóle muszę tam pojechać, wolałam per pedes obskoczyć te parę miejsc, które zaplanowałam ze statusem konieczności, niż kombinować przesiadkowanie komunikacją miejską. Tym bardziej, że nasze auta robią tłok na placach podwarsztatowych, a ja musiałam ochłodzić trochę nazłoszczoną głowę, bo runął misterny plan logistyczny całego dnia (kto, kogo, z kim, gdzie i o której)... taa.... wiatr w oczy... nieustannie...
Broszka z tych najpierwszych, udoskonalona i poprawiona.
P.S. Melduję uprzejmie, że po kilku miłych zakupkowych zamówieniach (już docierającyh powoli ze świata), uzupełnieniu braków i niespodziewanych tęczowych prezentach (ślicznie dziękuję hojności Anet i Anny-Marii) wena wzięła i zniknęła... jak nie urok to... hmm....
baaaaaaaaaaaaaaaaardzo przyjemna :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam po odbiór wyróżnienia.pozdrówka-aga
OdpowiedzUsuńUwielbiam te kwiatowe nawiązania do natury na "czwartych" zdjęciach. Wisienka na torcie, mniaaam...
OdpowiedzUsuńNata
Ależ słonecznie! Pięknie! :)
OdpowiedzUsuńLubię Twoje brochy. Zakupiłam organzy i ciekawa jestem co z tego mi wyjdzie.Ha,ha. Zapraszam do minie po wyróznienie:)))
OdpowiedzUsuń