W zasadzie to ja nie lubię biżuterii. Nie noszę, nie kupuję. Na innych - a i owszem podoba mi się i to bardzo, ale sama jakoś nie mam odwagi, potrzeby...
Chyba powinnam to napisać w czasie przeszłym...
Bo.... od kiedy zostałam obdarowana (zresztą w przemiłych okolicznościach, wzruszenie grzęzło mi w gardle) wspaniałym naszyjnikiem, okazało się że całkiem miło mieć coś na szyi. Pokażę Wam go jutro, jak tylko uda mi się złapać dobre światło, które podkreśli grę światła na jego weneckich szklanych krągłościach.
Dziś odpakowałam paczuszkę z zamówionymi koralami w róznych odcieniach fioletu… iii…. nie mogłam oprzeć się pokusie, - od razu nanizałam je i od razu założyłam. Oczywiście okazało się, że zamówiłam ich za mało, że zamiast fioletowych kulek dostałam zielone, że nie umiem zrobić porządnego zapięcia, że zdjęcia pod lampą są kompletną pomyłką…
Ale co tam… pierwsze koty za płoty… jestem pewna że będzie ciąg dalszy… w niedługiej przyszłości. I lepsze zdjęcia… heheheheh
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz