Dziś tłusty czwartek, a że nie miałam pewności, czy mój mąż okaże się na tyle przewidujący i kupi w cukierni smakołyk, bez jakiego dzisiejszy dzień nie może się obejść... pączusia... zmobilizowana przez Magdę (pozdrawiamy ulubioną majówkową gdańszczankę!!) {że co???? że ja sobie nie poradzę z pączkami???} zrobiłam szybki przegląd zapasów domowych, wysłałam umyślnego (a raczej umyślną) do sklepu po olej i zabrałam się za zagniatanie.
Korzystałam z przepisu kombinowanego... wyszperanych w necie informacji i starego przepisu mojej Teściowej...
30 dag mąki krupczatki
30 dag mąki tortowej
1/2 kostki drożdży
3 żółtka
1 jajko całe
5 łyżek cukru
około 300 ml mleka lekko podgrzanego
2 łyżki spirytusu
szczypta soli
5 dag masła
Najpierw rozrobiłam drożdże z łyżką cukru, połową szklanki ciepłego mleka i dwoma łyżeczkami mąki i odstawiłam na 10 minut. Drożdże żywe można zastąpić tymi suszonymi (instant), a wtedy nie trzeba przygotowywać rozczynu.
Mąkę wsypałam do miski, do dołka wlałam rozczyn, żółtka, jajko, resztę mleka i zagniotłam ciasto. Najpierw posłużyłam się drewnianą łyżką, potem mikserem, ale i tak końcówkę trzeba dobrze wyrobić ręcznie. Dodałam spirytus... znów zagniotłam... i na koniec roztopione i przestudzone lekko masło... Ciasto nabrało takiej miłej gładkości. Od czasu do czasu podczas zagniatania trzeba podsypywać mąką, żeby nie kleiło się do stolnicy albo blatu. Na pół godziny odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia, przykryte ściereczką. Jak podwoi swą objętość można zacząć nadziewać.
Mnie udało się znaleźć w piwnicy zeszłoroczny dżem morelowy, trochę podobny do naszej ulubionej chorwackiej marelicy, ale dość twardy i kwaśny (pewnie dlatego się jeszcze ostał). No i oczywiście miałam pomocników... kochane małe rączki chciały robić wszystko to co ja... (przepraszam za ten bajzel w tle, ale to relacja niemal na żywo, z pola bitwy ;-))) nic nie jest pozowane).
Trochę się namęczyłam z wymyśleniem sposobu umieszczenia kawałków dżemu wewnątrz słodkiego ciasta, ale kroiłam go na takie jakby kwadraty... lekko rozpłaszczałam w dłoni... i sklejałam boki, podobnie jak w pierogach... Nie wyglądały na pewno jak takie cukierniane, oj na pewno nie... I znów ostawiłam do wyrośnięcia przykryte ściereczką... Teraz już wiem, doczytałam ;-))) w innym przepisie, ze lepiej nadziewać jak już są usmażone (szprycą z ostrą końcówką lub strzykawką), bo wtedy na pewno się dopieką całe w środku. Niestety niektóre moje były nie za dobrze dopieczone, co nie umniejszało ich smaku, tylko całych się nie dało zjeść... Następne będą lepsze.
W międzyczasie trzeba rozgrzać tłuszcz... ponoć najlepsze pączki smaży się na smalcu, ale myli się ten kto myśli, że na mojej wsi da się, tak ot! spontanicznie, kupić smalec... więc wybrać musiałam jedyną alternatywę, czyli olej. Chyba największą sztuką jest takie rozgrzanie oleju, żeby pączki nie smażyły się za szybko i dopiekły w środku, ale i nie nasiąknęły olejem za bardzo podczas za długiego smażenia... Kwestia wyczucia. Jedno jest pewne - olej nadaje się do wrzucania pączków dopiero wtedy, jeśli kawałek surowego ciasta wypływa natychmiast i nie skwierczy...
A potem to już same przyjemności i zabawa w skojarzenia... dla fanów filmu "auta" nie mogły być inne jak to w tytule ;-)))
A małe paluszki podczas sesji zdjęciowej już się nie mogły doczekać... wystawiałam je chyba na zbyt wielką próbę... ;-)))
Pierwszy gryzek.... mmmmmmmmm....
Zapraszam... jeszcze są ;-))))
A jeśli chcecie poczytać jak profesjonalistka zabiera się do pieczenia pączków... poczytajcie tu: http://mojewypieki.blox.pl/2009/02/Pieczone-paczki.html
Że też ja tego wcześniej nie znalazłam.... moje to taka amatorszczyzna...
wyglądają smakowicie :)
OdpowiedzUsuńBaaasia!! I Ty nic nie powiedziałas wczoraj?? I nic nie powiedziałaś??
OdpowiedzUsuńPewnie gdybyś wiedziała i napomknęła, od rana miałabyś nas na głowie xD
Pysznie wyglądają te Twoje wypieki!!! Tylko czemu ja dziś jakoś nie mogę juz na pączki paaatrzeć?? No cieeekawe...???
Ktoś tak jeszcze ma?? xD
Ależ kuchareczka Ci pomagała chrum :)
OdpowiedzUsuńpodczytuję Cię i małą fankę tej różowej chrumki(też mam w domu takie dwie ) pozdrawiam !!może w przyszłym roku się "szarpnę"na własna produkcję.
Gratuluję!!!
hyhyhyhyh raczej kochareczek... toż to pełnokrwisty facecik, Rybiooka... hyhyhyhy... i raczej fan filmu Auta i Zygzaka mcQuinna... dlatego ma czerwoną bluzę ;-)))))), niż świnki pepy.
OdpowiedzUsuńpączusie wyglądaja pięknie i pewnie też cudownie smakowały Magda Cz.
OdpowiedzUsuńŁo jeny! kolejna sadystka :) Dostałam ślinotoku, haha. U mnie w tym roku tylko kupne pączki. Na szczęście u teściowej podjadłam chrustów.
OdpowiedzUsuńŁo jeny! kolejna sadystka :) Dostałam ślinotoku, haha. U mnie w tym roku tylko kupne pączki. Na szczęście u teściowej podjadłam chrustów.
OdpowiedzUsuńNo pomocnik jest fantastczny. zarówno On do schrupania jak te pączusie, które rzeczywiście apetyczne są. Szkoda, że ja tylko na kupne wpadłam:( ale u nas jutro muffinki z... torebki:)
OdpowiedzUsuń